Chcę zdechnąć. W tym momencie. Teraz. Już.
Nic się nie stało. Taki kaprys. Jestem, widać, rozwydrzonym bachorem, skoro mam kaprysy. Mam dość wszystkiego i wszystkich, a już siebie najbardziej.
Nie powiem nikomu "do widzenia". Bo i po co. Kto by się tam przejmował. Wariatką, głuchą, ślepą, słabą, darmozjadką. I to w jednej osobie. Jeszcze taką, która rani? Phi.
Mnie też kiedyś zraniono. Tak naprawdę. I to się nigdy nie zmieni, nie przejdzie, nie minie. I chuj, kto by się tam przejmował...
No już. Przeszło trochę. Jutro już nikt nie będzie o tym pamiętał. Oprócz mnie.
never-ending silence